Co zrobić, gdy coś jest prawnie dozwolone, ale społecznie wciąż nieakceptowane? W jaki sposób się zachować, jeśli owo „coś” to wcześniejsze „ktoś”? Jak zareagować, gdy powód nietolerancji jest od nas silniejszy, bystrzejszy, bogatszy, a do tego posiada kły oraz dosłownie czarującą osobowość? Co by było, gdyby wampiry żyły wśród nas? Podobne pytania pojawiają się przy lekturze powieści „Martwy aż do zmroku” amerykańskiej pisarki Charlaine Harris
Co zrobić, gdy coś jest prawnie dozwolone, ale społecznie wciąż nieakceptowane? W jaki sposób się zachować, jeśli owo „coś” to wcześniejsze „ktoś”? Jak zareagować, gdy powód nietolerancji jest od nas silniejszy, bystrzejszy, bogatszy, a do tego posiada kły oraz dosłownie czarującą osobowość? Co by było, gdyby wampiry żyły wśród nas? Podobne pytania pojawiają się przy lekturze powieści „Martwy aż do zmroku” amerykańskiej pisarki Charlaine Harris.
Tak potraktowany temat nieumarłych staje się coraz popularniejszy. Na pióro aż ciśnie się pytanie, kto stoi za tak mocnym lobbingiem na rzecz równouprawnienia żyjących po życiu. Tym razem akcja dzieje się w niewielkim miasteczku Bon Temps w Luizjanie. Jak się okazuje państwo uznało prawo wampirów do legalnej egzystencji i objęło je swoją ochroną. Za nielegalne uznaje się ich „osuszanie” w celu uzyskania, poszukiwanej na czarnym rynku, krwi będącej jednocześnie narkotykiem, lekarstwem i afrodyzjakiem. Na sklepowych półkach oraz w barowych szafkach znalazła się syntetyczna krew, a w nielicznych miastach otworzono „bezpieczne” hotele. Z drugiej jednak strony sami krwiopijcy również zostali objęci pewnymi zaostrzonymi regułami i na pewno nie było im łatwo, biorąc pod uwagę ich dumę i poczucie własnej wartości.
Przy wszystkich tych zastrzeżeniach umieszczenie akcji książki w małej farmerskiej miejscowości, gdzie tolerancja jest towarem deficytowym, zapowiadało akcję o tyleż żywą, co krwawą. I trzeba to jasno przyznać, że historia „Martwego aż do zmroku” (wyd. MAG) opisuje przykłady spalonych gniazd, niemoralnych orgii, nadludzkich pojedynków, krwawego upojenia i wszystkich tych gotyckich symboli, ale…nie można się oprzeć wrażeniu, że to wszystko dzieje się jakby obok mieszkańców. Z jednej strony – „u sąsiada za ścianą”, ale z drugiej jednak „za zamkniętymi drzwiami”. Owszem – wszyscy są zaniepokojeni, czasem i wzburzeni, czy wystraszeni.Takie nastroje potęgują się, gdy ujawniane są następne ofiary i kiedy oczywiste oskarżenia rzucane na wampirzą część społeczności zostają obalone w najprostszy i najbardziej logiczny sposób. Jednak – mimo wszystko – rozmowy, uprzedzenia, czy obawy … wszelkie emocje są jakby filtrowane przez małomiasteczkową, spokojną mentalność mieszkańców. I chyba właśnie takie podejście czyni tę konkretną historię tak naturalną, że prawie wiarygodną.
Sam wampir nie jest już oczywiście wystarczającym powodem do zbudowania całej opowieści. Musi mieć jakieś zupełnie ludzkie słabości i problemy. Tak naprawdę to może on nawet nie brać udziału w wydarzeniach. Jest kolejną nudną postacią w biegu zdarzeń wprowadzoną tylko po to, by było na kogo narzekać i ewentualnie zrzucić pierwsze oskarżenia. Podobny schemat jest zastosowany również i w „Martwym aż do zmroku”. Powodem takiego zabiegu może być próba odwrócenia myślenia czytelnika – jak to możliwe, że oczywiste rozwiązanie nie jest właściwym rozwiązaniem? I muszę przyznać, że w dużej mierze, to zamierzenie się sprawdza.
Jest jeszcze jedna rzecz. Odwieczny problem wyższości książki nad filmem i odwrotnie może niestety pojawić się i tutaj, a to z racji serialu opartego na cyklu o Sookie Stackhause. Prawdopodobnie są już ludzie, którzy widzieli serial w telewizji i stwierdzą, że książka jest nudna. Faktycznie, jest trochę mniej rozbudowana niż fabuła serialu, ale w poruszane wątki zapuszcza się znacznie głębiej. Dlatego potwierdzę tylko, że książkę warto przeczytać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz